Wszyscy pacjenci zaopiekowani. Wszystkie leki podane. Wszystkie kroplówki kapią sobie spokojnie. Opisy wizyt wpisane, zalecenia, notatki dla techników przygotowane. Człowiek sobie myśli „dobra, to teraz skoro nic nie umiera, mogę się zdrzemnąć”. Ustawiam sobie budzik tak, by dzwonił co godzinę. W końcu cały szpital jest stabilny, mogę się położyć. Idę do łóżka, ściągam bluzę, buty i wpełzam pod koc. Kręcę się, nie mogę sobie znaleźć miejsca, oczy się kleją, a sen nie przychodzi. I kiedy już jestem w takim zawieszeniu między jawą a snem, dzwoni domofon. Burczę pod nosem kilka niecenzuralnych słów, ale podrywam się. Otwieram bramę. Zakładam buty i idę do drzwi, zapinając po drodze polar. Idąc zastanawiam się, co mnie czeka. Czy to kolejna biegunka, trwająca od trzech dni, a może zapchlenie, albo inny świąd skóry?
Do poczekalni wchodzą we dwóch, człowiek i pies, który ledwo przebiera nogami. Jeden rzut oka na psa i już wiem, co się dzieje. Właściciel opowiada, a ja w tym czasie badam psa, nie zwracając uwagi na właściciela. Opukuję. Zakładam wenflon. Właściciel ciągle mówi.
– To, co teraz zrobię – przerywam mu – nie będzie dobrze wyglądało, muszę odbarczyć żołądek – mówię wygalając bok psa – Wie Pan nie mamy czasu, jeśli on ma przeżyć to musimy działać już. To ostre rozszerzenie żołądka z możliwym jego skrętem. Podejmę jedną próbę płukania żołądka. Jeśli się nie uda to jedziemy na salę operacyjną.
Odesłałam zszokowanego klienta do poczekalni.
Kroplówka już podpięta. Sondowanie. Z moich ust pada soczysta kurka. 3 w nocy to dobry czas na skręt. Dzwonię do dyżurnego:
– Cześć, mam skręt, przyjeżdżaj, szykuję salę – rzucam do słuchawki.
Nie powiem, że był zadowolony. Z drugiej strony, kto byłby zadowolony, gdyby wyciągnąć do z łóżka w nocy i kazać przyjechać do pracy?
Wracam do właściciela. Przedstawiam możliwe scenariusze, podstawiam do podpisania papiery. Zakładam drugi wenflon. Goni nas czas, oczami wyobraźni widzę kostuchę stojącą przy noszach. Nie mamy czasu, cholera jasna, nie mamy czasu, wpada we wstrząs dystrybucyjny. Wysyłam właściciela do domu. Z tego wszystkiego zapominam sprawdzić kartę zwierzęcia, nie mam adresu właściciela. Trudno, to nie ważne. Jutro będziemy się tym martwić. Teraz lecimy na salę.
Propofol. Uzupełniam płyny na dwa dojścia. Intubacja. Gałki oczne cofnięte w głąb. Szybka ocena błon śluzowych. „Kurwa, szare i suche. Czy on ma jeszcze jakieś szanse” myślę sobie. Nie mam czasu się nad tym zastanawiać, trzeba działać. Adrenalina uderza do głowy. Lubię to. Podaję antybiotyk, leki przeciwbólowe.
W sali przygotowawczej rozbrzmiewa kojące burczenie maszynki do golenia. Otwierają się drzwi wejściowe.
– Cześć – rzuca mi w biegu chirurg.
Chwilę później działamy. Ubiera się do zabiegu. Pole przygotowane, narzędzia gotowe, sonda gotowa, monitor, leki, płyny, wszystko jest na swoim miejscu.
– No to jedziemy – rzucamy prawie w tym samym momencie.
Mijają minuty. Kardiomonitor pika w stabilnym rytmie. Pacjent nabiera kolorów.
– Beata, ile on ma lat? – pyta nagle chirurg
– 12, oni wiedzą, jak to się może skończyć.
– Dobrze, to postarajmy się o happyend.
Godzinę później, może dwie, sama nie wiem, kończymy zabieg. Chirurg wraca do domu, ja do pracy. Dzwonię do właścicieli:
– Udało się, śpijcie dobrze, słyszymy się rano.
Odpowiada mi westchnienie ulgi.
Idę zrobić sobie herbatę. Czy opłaca mi się jeszcze kłaść do łóżka? Nie wiem, muszę zrobić opis. Przygotować zalecenia, rozliczenie. Jestem zmęczona, ale zadowolona. Od wejścia do poczekalni do zabiegu nie minęło więcej niż 20 minut. Idę na rekord.
Godzina 6. Sytuacja w szpitalu stabilna. Wszyscy żyją, nikt nie umiera. Jeszcze tylko dwie godziny i do domu.
Godzina 7 z minutami. Zaczyna się schodzić poranna zmiana. Rozmawiam z technikiem. Śmiech. „Jeszcze chwila i do domu”.
Nagłe zatrzymanie krążenia u pacjenta hospitalizowanego.
– Rurka, ambu i na salę z nim – rzucam do koleżanki.
Intubacja. Lecimy z 30 kilogramowym psem na salę. Uciskanie klatki piersiowej. Kardiomonitor. Leki. Pies wraca. Siedzimy sobie razem i oddychamy. W międzyczasie przekazuje nocny skręt żołądka. Rytmicznie pikanie monitora nawet już mnie nie irytuje. Czy bicie serca może irytować? 30 minut później zmieniam się z jego lekarzem prowadzącym.
Godzina 9 rano, poniedziałek, wychodzę do domu. To tylko godzina opóźnienia…