Odkąd pamiętam chciałam być perfekcyjna. Nigdy mi to nie wychodziło, bo zawsze byłam dla siebie niewystarczająca, zawsze czegoś brakowało, czegoś wg. mnie istotnego, co przeważało szalę na stronę niebycia idealnym. Zawsze, ale to zawsze, uważam, że można było coś zrobić lepiej. To jedno ze zniekształceń poznawczych, które chyba przebrzmiewa we mnie najgłośniej.
„Perfekcjonizm to największa iluzja, jaką sobie stworzył człowiek. We wszechświecie po prostu nie istnieje. Nie ma perfekcji. Jest to zwyczajne oszustwo, ponieważ obiecuje bogactwo, a przynosi biedę. Im mocniej dążymy do perfekcji, tym większe będzie rozczarowanie – to tylko abstrakcja, pojęcie, konstrukt myślowy, niemający odzwierciedlenia w rzeczywistości. Wszystko da się poprawić, jeżeli przyjrzymy się temu z bliska i krytycznie – każdy człowiek, każda myśl, każde dzieło sztuki, każde przeżycie, wszystko. A zatem jeżeli ktoś jest perfekcjonistą to przegraną we wszystkim, czego się tknie, ma jak w banku.” . Tak brzmi psychoterapeutyczna „krytyka perfekcjonizmu” David D. Burns’a.
Pułapka perfekcjonizmu – bycie niewystarczająco dobrym
Na wstępie chyba powinnam zaznaczyć, że nie jestem psychologiem ani psychoterapeutą. Wszystko, co tutaj zawarłam, związane jest z moim odkrywaniem siebie i mechanizmów, które pchają mnie w kierunku depresji. Jedno z najbardziej dominujących zniekształceń poznawczych (jest to jedna z niewielu rzeczy, które zapamiętałam z prób sesji terapeutycznych w nurcie poznawczo-behawioralnym) u mnie i podobno u większej części „chorych perfekcjonistów” to myślenie dychotomiczne: czyli wszystko albo nic, albo jesteś mądrym albo jesteś głupim, albo jesteś wygranym albo jesteś przegranym. Nic pomiędzy. Nie ma miejsca na błędy, popełnienie błędu oznacza niezrealizowanie zadania, brak kompetencji, bycie gorszym niż inni. Wszystko musi być na tip-top. Jeśli nie jest, jeśli jest szansa, że nie będzie idealne to nie warto próbować, nieidealność oznacza niespełnienie założeń, nie spełnienie założeń oznacza porażkę. Brzmi absurdalnie? Poniekąd takie jest. Problem z takimi przekonaniami jest taki, że są one głęboko zakorzenione w podświadomości. Można wiedzieć, rozumieć, że są one absurdalne, a mimo to można się ich kurczowo trzymać.
Perfekcjonizm to także stawianie sobie, często innym, irracjonalnie wysokich wymagań, często takich, których nie jest się w stanie zrealizować ani w danym momencie ani nigdy. Wchodzimy więc na drogę, w której nasze działania i tak prowadzą do przegranej. Czasem jest nawet tak, że udaje nam się coś osiągnąć. To coś dla innych jest wielkim sukcesem, sukcesem, którego sami nie jesteśmy w stanie docenić, bo dla nas to ciągle za mało. Taki typ perfekcjonizmu, wygórowanych wymagań to równia pochyła, prowadząca do wypalenia, uczucia beznadziejności. Czy to przypadek, że tylu lekarzy weterynarii „cierpi na” wypalenie zawodowe? Perfekcjonizm jest paliwem dla pracoholizmu. W końcu praktyka czyni mistrza. Im więcej pracujesz nad danym projektem, tym jesteś lepszy, prawda? Ta granica bycia lepszym ciągle się przesuwa, goni się cały czas za ideałem. Nigdy nie jest się dość dobrym, zawsze jest coś do zrobienia, poprawienia, coś czego nie umiemy. Nigdy nie ma czasu na to, żeby odpocząć – ani fizycznie ani psychicznie. Przecież zawsze można być lepszym, prawda?
Depresja nie definiuje mnie jako pracownika
Nie sądzę, żeby to było miejsce, w którym odkryję wszystkie karty i odnajdę odpowiedź, dlaczego jestem tym, kim jestem. Na moje nieszczęście jedno wynika z drugiego: moja depresja z presji jaką sobie narzucam na bycie perfekcyjnym i moja chęć bycia idealnym z depresji. Obie te zjawiska w jakimś stopniu mnie ograniczają, z pewnością jako człowieka i być może jako lekarza weterynarii. Ale tak samo ograniczało mnie urodzenie się biednym. A czy bycie biednym wpływa na to jakim jestem pracownikiem? Dlaczego więc choroba ma mnie definiować? Czy nowotwór definiuje chorego? Jeśli z jakiegoś powodu nie mogę pracować to do nie idę do pracy, od tego mamy urlopy na żądanie, wypoczynkowe i zwolnienie lekarskie. Nie ma powodu, żeby z tego nie korzystać. Nie ma znaczenia czy mamy sraczko-rzygaczkę, grypę, anginę czy cokolwiek innego. Choremu należy zapewnić adekwatne warunki, aby mógł wrócić do zdrowia. Proces zdrowienia w depresji jest długi, nie oznacza to jednak, że przez ten cały czas osoba z depresją jest niezdolna do pracy. Często konieczny jest długi „odpoczynek”, czasami zwolnienie lekarskie nie jest konieczne. Każdy, ale to każdy przypadek jest inny. Najważniejsze w tym wszystkim to oddać się w ręce specjalistów i korzystać z dobrodziejstw farmakoterapii i psychoterapii.
Dlaczego w ogóle o tym mówię? Dlaczego się odkrywam przed innymi ludźmi, przed innymi medykami? Być może czkawką odbije mi się moje głośne przyznawanie się do bycia, aktualnie, wysoko funkcjonująca osobą chorą na depresję. Jestem gotowa również na to, że część kolegów oburzy się po przeczytaniu tego wpisu, trudno. Mam w sobie potrzebę mówienia o swojej chorobie, bo wielu medyków boryka się z podobnym problemem – z nadmiarem wymagań wobec siebie, zaburzeniami nastroju, z nadmierną potrzebą ratowania wszystkich i wszystkiego. Wielu z nich, wielu z nas, boi się o tym głośno mówić, bo to wciąż w Polsce tematu tabu. Coraz więcej osób choruje, coraz więcej osób szybko się spala (wypala zawodowo i życiowo). Społeczność weterynaryjna jest specyficzna. Z jednej strony to zbiór wykształconych ludzi, którzy przynajmniej z grubsza powinni rozumieć istotę choroby depresyjnej, a z drugiej pełno w tym zbiorowisku głosów, mówiących, że młodzi są za słabi, aby wykonywać taki zawód, że się użalamy, czasem pojawiają się skrajne głosy w stylu „depresja to wasz wybór”. No nie wiem, gdybym mogła wybrać czy chcę chorować czy nie, to jednak wybrałabym bycie w pełni zdrową. Dlatego wielu boi się przyznawać do swojej choroby – tak jakby depresja była oznaką słabości, cukrzyca też będzie oznaką słabości?
Im głośniej będziemy o tym mówić, tym więcej osób przestanie się wstydzić i poprosi o pomoc. A to już realnie może komuś uratować życie. Wg. American Medical Veterinary Association 1 na 6 lekarzy weterynarii myślało o popełnieniu samobójstwa. Łatwo można znaleźć informację o tym, że prawie 70% weterynarzy znało lekarza, który popełnił samobójstwo. Sytuacja na polskim podwórku nie odbiega od tego, co dzieje się na całym świecie w weterynarii. W tym roku społeczność lekarzy weterynarii pożegnała kilku kolegów i koleżanek, którzy postanowili odebrać sobie życie. Ważne by mówić o tym, że duża część medyków jest pod opieką psychiatrów i psychoterapeutów. I nie ma w tym absolutnie nic złego, nie ma też powodu, żeby się tego wstydzić. Pamiętajcie, żeby pomagać innym, trzeba być w formie, trzeba zadbać najpierw o siebie: o to, co się je, o to ile się śpi, o to, co się myśli, o swój wypoczynek i o swoje ciało i o swoją głowę. Najpierw my, potem nasi pacjenci.
Wydaje mi się, że pracodawcy obawiają się chorujących pracowników. I poniekąd to rozumiem. W końcu tygodniowo, miesięcznie, rocznie jako weterynarz wykonuję jakąś liczbę eutanazji, zużywam ileś mililitrów, a może litrów, pentobarbitalu. Jakby nie patrzeć jestem specjalistą od odbierania życia. Można więc wyciągnąć całkiem logiczne wnioski, że będąc osobą chorą na depresję, mając pod ręką barbiturany, po prostu z nich skorzystam. Pisząc to miałam w sobie duże uczucie oburzenia, poczułam się dziwnie dyskryminowana. Jeśli o to boją się pracodawcy to czy nie można po prostu wprowadzić bezpiecznych warunków korzystania z takich leków? Czy nie warto byłoby w takim razie pochylić się nad ogólnymi warunkami pracy?
Nie uważam, żeby choroba wpływała negatywnie na to jakim jestem pracownikiem, pewnie dlatego tak otwarcie mówię o swojej, wieloletniej, chorobie. Negatywnie na wydajność pracownika wpływa według mnie tzw. nienormowany czas pracy, który w weterynarii oznacza ni mniej ni więcej jak wieczny zapierdol z niepłatnymi nadgodzinami, omijanie przepisów kodeksu prawa pracy przez niektórych pracodawców np. niezapewnienie adekwatnego odpoczynku między zmianami (mityczne 11 godzin przerwy od pracy), brak urlopu, za dużo wymagań, za dużo pracy, przemęczenie, brak wsparcia pracodawcy, rodziny, brak opieki medycznej i tak dalej i tak dalej. To wszystko może pogłębiać objawy choroby, może nawet w mniejszym lub większym stopniu się do niej przyczynić, do niej i do wypalenia zawodowego, do którego również prowadzi chory perfekcjonizm.