Nadszedł czas zmian, czyli taki czas, którego szczerze nienawidzę. Nie lubię zmian, jestem człowiekiem prostym, co zresztą wielokrotnie podkreślam. Zmiany totalnie mnie rozstrajają. Tak było 1,5 roku temu, kiedy zaczęłam przygodę w całodobówce i tak jest teraz półtora roku później, kiedy tę przygodę kończę. Jestem tak samo przerażona, jak wtedy. Dobrze, że tak jak wtedy i teraz jest przy mnie On i tę moją panikę jest w stanie poskromić. Jest takie powiedzenie: coś się kończy, coś się zaczyna. I mam nadzieję, że zacznie się coś dobrego, coś co da mi dużo satysfakcji i wypełni lukę po medycynie stanów nagłych, za którą pewnie będę tęsknić i do której pewnie będę chciała kiedyś wrócić, ale już na nieco innych zasadach – dyżury 24h to nie jest coś przyjemnego, to jest coś co psychicznie wykańcza. Ale ja dzisiaj nie o tym, co nieprzyjemne. Dzisiaj o planach i marzeniach, czyli o tym, co jest u mnie stałe. A stałość jest tym, co kocham najbardziej.
Chciałabym się dalej rozwijać, dalej czytać, uczyć się, dociekać, zadawać sobie pytanie „dlaczego” i być coraz lepszym. Chciałabym wiedzieć tak dużo, jak tylko się da, o gastroenterologii, nefrologii, ultrasonografii. Chciałabym mieć możliwość – stworzyć sobie możliwość – pracy z endoskopem. Chciałabym stać się marką samą w sobie – „ej, ta dogtor to zna się na swojej robocie jak nikt”. To proces, który będzie trwał latami, ale mam nadzieję, że z każdym rokiem będę coraz bliżej realizacji tego celu. To są te rzeczy, o których ostatnio nie chciałam mówić, ale skoro już tyle się zmienia… Trzeba mierzyć wysoko, marzyć i ciężko pracować.
A skoro już przy ciężkiej pracy jesteśmy… To chciałabym, o boziu, nawet nie wiecie jak bardzo, chciałabym robić piękne przysiady, piękne, ciężkie przysiady. Chciałabym bardzo zmienić swoją sylwetkę. To również jest proces, który wymaga czasu i zaangażowania. Siedzę właśnie przy biurku – to też zmiana, bo zwykle siedzę z laptopem w łóżku – i zapisuję nowy plan działania. Żal zmieniać plan, który przynosi efekty, ale niestety kontuzja tego wymaga. Czasem trzeba się cofnąć, żeby móc bezpiecznie iść do przodu. A problemy w okolicy obręczy barkowej mogą wyłączyć na długo, żeby nie powiedzieć na zawsze, ze sportu – tego za wszelką cenę chciałabym uniknąć, bo sport stał się formą mojej terapii, o czym też już wielokrotnie wspominałam. Chciałabym też kiedyś stanąć na deskach i zaprezentować owoce swojej ciężkiej pracy (Powerlifting? Bodybuilding? Kto wie?). Mam też nieśmiałe, kiełkujące w głowie marzenie, że chciałabym pomagać takim jak ja, dbać o siłę i sprawność swojego ciała. Kto wie? Sky is the limit!
Wszystkie wątki poruszyłam to sprawy, które zajmą mi wiele lat, wiele lat dłubania i doskonalenia, zaciskania zębów i parcia do przodu mimo przeciwności. Dziś jestem inną „sobą” niż 1,5 roku temu, nauczyłam się szanować swój czas i swoją pracę, wierzyć w to, że jestem dobrym lekarzem (choć jestem wobec siebie niesamowicie krytyczna), w swoje umiejętności i w to, że moja praca może być odpowiednio wynagradzana. Chyba zawsze i wszędzie będę to powtarzać: trzeba wierzyć w siebie.
Wystarczy ciężko pracować, być odpornym na stres i wierzyć, że jest się bogiem na ziemi.
Walter Isaacson