Zbliża się ten szczególny czas w roku, kiedy pochylamy się nad grobami bliskich, wspominamy i zastanawiamy się nad sensem życia. A gdybyście tak pochylili się teraz nad tematem eutanazji? Nad czymś, nad czym my lekarze weterynarii pochylamy się niemal codziennie?
Czym jest eutanazja?
Eutanazja z definicji powinna być dobrą śmiercią, powinna, bo nie zawsze tym jest. Ciężko mówić o godnym umieraniu, kiedy ten proces trwa tygodniami, a nawet miesiącami i kiedy właściciel odwraca od tego wzrok, ignorując gasnącą radość w swoim przyjacielu. Moje gorzkie przemyślenia dotyczące usypiania zwierząt przedstawię Wam w ostatnim akapicie. Postaram się skupić nad tym czym jest – czym powinna być – eutanazja.
Lata temu Komisja Europejska wydała dokument pod przewodnictwem p. Bryony Close, w którym definiują eutanazję jako „uśmiercenie zwierzęcia przy minimalnym cierpieniu fizycznym i psychicznym, odpowiednio dostosowane do danego gatunku„. Dalej w tekście można przeczytać „Słowo eutanazja oznacza łagodną śmierć i powinno być rozumiane jako akt humanitarnego uśmiercenia przy ograniczeniu do minimum bólu, strachu i dyskomfortu„.
Jak przebiega eutanazja?
Na początku zawsze są formalności, prawie zawsze, bo czasem zwierzę jest w takim stanie, że sumienie człowiekowi nie pozwala na spokojne wypełnianie kwitów. W normalnych sytuacjach jednak ostatnia wizyta rozpoczyna się od podpisania oświadczenia – zgody na wykonanie zabiegu eutanazji. Po ustaleniu wszystkich szczegółów zwierzę powinno zostać poddane sedoanalgezji tj. powinny zostać podane takie leki które wyłączą świadomość, doprowadzą do farmakologicznego uspokojenia pacjenta oraz zablokują czucie bólu. Można wprowadzić pacjenta w stan samego uspokojenia, a dopiero po założeniu dojścia dożylnego dodać komponentę przeciwbólową. W zależności od stanu i temperamentu zwierzęcia kaniulę dożylną można założyć przed lub po sedacji – dla mnie istotne jest to, żeby wszystko przebiegało sprawnie i z maksymalnym minimalizowaniem niepokoju, stresu i bólu zwierzęcia.
Kiedy lekarz ma pewność, że pacjent jest nieświadomy, podaje dożylnie pentobarbital w odpowiedniej – skutecznej – dawce. Ulotkowych dróg podania barbituranu jest wiele, natomiast nie wyobrażam sobie podawać leku dootrzewnowo czy dosercowo przy właścicielu.
W zapewnieniu komfortu pacjentowi bardzo dużą rolę odgrywa obecność opiekuna podczas podawania leków uspokajających. Zwierzę musi w tym trudnym momencie czuć się kochane i zaopiekowane. Eutanazja w mojej opinii powinna odbywać się w ustronnym miejscu, z dala od innych klientów, ze względu na wysoki ładunek emocjonalny jaki ze sobą niesie. Jest to proces bardzo trudny, intymny i nie powinien być przez nikogo zakłócany. To są ostatnie, najcenniejsze, minuty jakie spędza się ze swoim przyjacielem. Warto wspólnie zadbać o ich jakość.
Czy właściciel musi być obecny podczas eutanazji?
Nie, właściciel nie musi być podczas usypiania swojego przyjaciela. Ale w mojej opinii powinien być z nim podczas premedykowania – tak zwanego pierwszego zastrzyku. Dlaczego? Zwierzęta po podaniu leków uspokajających bywają zdezorientowane, obecność właściciela stanowi dla nich pewnego rodzaju bufor bezpieczeństwa.
Po podaniu barbituranów dochodzi do porażenia centralnego układu nerwowego, wyłączenia ośrodka oddechowego. U niektórych zwierząt po podaniu pentobarbitalu nie dzieje się zupełnie nic – cały proces przebiega bez zakłóceń; u innych pojawiają się drżenia mięśni, większość oddaje samoistnie mocz i kał – wachlarz zachowań jest szeroki, a wszystkie z nich zapadają w pamięć właściciela. Każdy właściciel musi sam zdecydować czy jest gotowy zobaczyć swojego Azorka sikającego i oddającego kał pod siebie, bo ten obraz z dużym prawdopodobieństwem będzie towarzyszył mu przez całe życie. To są indywidualne decyzje i nie należy ich oceniać.
Nigdzie się nie śpieszę.
Zawsze staram się, aby właściciel spędził ze swoim pupilem tyle czasu ile potrzebuje. Po premedykacji i założeniu wenflonu zwykle wychodzę z pomieszczenia, żeby nikomu moja obecność nie przeszkadzała. To ostatnia szansa na to, żeby przeprosić swojego psa/kota za brak czasu i wszystkie inne złe rzeczy, które się zrobiło i za rzeczy, których się nie zrobiło. To czas na podziękowania za wspólnie spędzone życie i przygody, to czas na płacz i obrzucanie twarzy przyjaciela pocałunkami. Zanim jednak wyjdę, tłumaczę jak wyglądać będzie cały proces, co może się wydarzyć po drodze i informuję, że mogą wyjść przed podaniem drugiego zastrzyku – pentobarbitalu. Niektórzy są odważni i zostają ze swoim przyjacielem do samego końca, inni chcą zapamiętać swojego przyjaciela w stanie spokojnego snu.
Moje doświadczenia związane z usypianiem zwierząt.
Nazywano mnie doktor Śmierć. Przydomek ten nie wziął się niestety z powietrza. Miałam wiele „czarnych serii”, dyżurów, dni, a może nawet tygodni, które składały się w dużej mierze z przeprowadzenia eutanazji. Nie lubiłam tego, nigdy nie polubię, ale jest to mój obowiązek jako lekarza weterynarii, w którym, jak widać po ksywce z pracy, się wyspecjalizowałam.
Studia nas do tego nie przygotowały.
Problem z eutanazją polega na tym, że nikt nas na studiach do niej nie przygotowuje. Przekazanie informacji dotyczących farmakokinetyki barbituranów to nie jest przygotowanie merytoryczne do „zabijania zwierząt”. Nie ważne w jakie słowa ubierzemy ten proces, to dalej będzie tym, czym jest: uśmiercaniem. Zabijaniem w imię dobra, w imię godności, w celu skrócenia cierpień. Eutanazja jest bardzo obciążająca dla lekarzy, nie tylko dlatego, że pomagamy komuś umrzeć bez bólu, ale również dlatego, że musimy na swoje barki wziąć emocje właściciela i jego całej rodziny. Musimy stanowić dla nich wsparcie, zachować profesjonalizm, chociaż wielokrotnie sami rozpadamy się na kawałki i siłą woli powstrzymujemy łzy. Wiecie, chwile w których cała rodzina żegna swojego przyjaciela są paradoksalnie piękne i budujące, ale są przy tym obrzydliwie obciążające i dewastujące.
Bardzo często ludzie dziękują za opiekę i za pomoc w podjęciu tej decyzji, za wytłumaczenie wszystkiego i spokojne przeprowadzenie całej rodziny przez procedurę usypiania. To mi pomaga nie czuć się jak morderca. Równie miłe jest to, kiedy po jakimś czasie ci sami ludzie wracają do Ciebie z nowym przyjacielem. Wracają, bo Ci ufają. A to największe podziękowanie jakie może otrzymać lekarz. Szczególnie po takiej porażce jaką jest uśpienie zwierzęcia. Bo tym również jest dla nas, lekarzy, eutanazja. To przyznanie się przed wszystkimi, że już nic nie da się zrobić.
Negatywne emocje
Najbardziej nienawidzę sytuacji, kiedy usypiam zwierzę zaniedbane, które być może można by uratować, gdyby ktoś pojawił się u lekarza kilka tygodni wcześniej. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że osoby, które przyprowadzają zwierzę na eutanazje, zwykle w tych przypadkach, po prostu podpisują dokumenty, uiszczają należności i wychodzą. A ja zostaję z Burkiem czy innym Mruczkiem jako jego kat, nowy przyjaciel, ostoja w jednym.
Podobnie jest w sytuacji, kiedy usypia się zwierzęta zabrane interwencyjnie z „domu”. Psy czy koty z latami hodowanymi nowotworami, skrajnie wychudzone, zaniedbane, z połamanymi kończynami, z nieleczonymi zdekompensowanymi chorobami przewlekłymi, z toną problemów medycznych i behawioralnych, które umierają powoli od dłuższego czasu. Którym po prostu trzeba pomóc i okazać należny szacunek, tak po ludzku.
To ja zapewniam im poczucie bezpieczeństwa, to ja przytulam i uspokajam, a potem zabijam. Wierzcie mi lub nie, ale nawet pisząc te słowa łzy napływają mi do oczu. Nie wiem czy to smutek czy wkurwienie, a może jedno i drugie.
Eutanazja – najtrudniejsza decyzja do podjęcia.
Każdy z nas, właścicieli zwierząt, stanie kiedyś przed tą najtrudniejszą do podjęcia decyzją. Nie będzie łatwo. Będziemy bić się z myślami, będziemy próbować wydrzeć śmierci jeszcze kilka chwil ze swoim przyjacielem. Ale nadejdzie taki moment, w którym zobaczymy, że traci chęć do życia i wtedy to będzie ostatni dzwonek na to, żeby pozwolić mu godnie odejść. Zapamiętajcie, że zwierzęta cierpią w milczeniu, maskują swój ból, udają przed nami, grają.
W moich oczach jest to największy obowiązek jaki mamy do spełnienia wobec naszych futrzastych przyjaciół – zrobić wszystko, żeby nie cierpiały. Zdarza mi się czasem mówić do ludzi podczas ostatniej wizyty, że to nie oni są tu najważniejsi ani nie ja, że w centrum naszego zainteresowania powinien być ten kot, ten pies, to zwierzę, z którym do mnie przyszli. To on jest najważniejszy i wszystko, co dzisiaj zrobimy, robimy dla jego dobra. Nie powinno mieć znaczenia to czego my w danym momencie chcemy, najważniejsze powinno być zwierzę. Jeśli nasze działania będą przedłużały agonię to moim zadaniem jako lekarza weterynarii jest wytłumaczenie właścicielowi ich bezzasadność. Nigdy nie podejmuję decyzji za właściciela, przedstawiam tylko fakty i proszę o to, żeby na chwilę zapomnieli o sobie, żeby pomyśleli o swoim przyjacielu i o tym, co dla niego będzie najlepsze.
3 komentarze
Amanda
Pani Beato, dziekuje za ten wpis. Kiedy nadejdzie ten czas, na pewno nie opuszcze moich chlopakow i bed ez nimi az do konca a nawet dluzej. I na pewno bedzie sie „to” dzialo w domu, bo oboje bardzo boja sie obcych i wizyty u weterynarza to dla nich ogromny stres.
admin
Dziękuję bardzo za komentarz. Bardzo mi miło, że udało się zaangażować czytelników i niejako zmusić do przeczytania całego postu.
Serce pęka tylko na chwilę. Eutanazja jest naprawdę dobrym wyjściem. Lepszym niż pozwolenie na powolne umieranie.
admin
Eutanazje, które przeprowadza się w domu są chyba najcięższe. Rzadko to robię, ale wynika to z faktu, że nie posiadam samochodu. Do tej pory uśpiłam w ten sposób kota i psa. Zarówno właściciele jak i zwierzęta zniosły to lepiej, tak mi się wydaje przynajmniej.
Dziękuję bardzo za komentarz.