healthybody

W zdrowym ciele zdrowy duch

Nie jest tajemnicą, że lekarze weterynarii ponad czterokrotnie częściej targają się na swoje życie niż przedstawiciele innych grup zawodowych. Zastanawialiście się kiedyś dlaczego? Mierzymy wysoko, ścigamy się z czasem i walczymy ze śmiercią. Nie chcąc dublować tematu odsyłam Was do artykułu Vetnolimits oraz artykułu źródłowego, który polecam wszystkim przeczytać.

Nigdy też nie ukrywałam i nie zamierzam ukrywać, że żyję z depresją. Depresja uważana jest za chorobę XXI wieku, wg. WHO zajmuje 4 miejsce wśród najczęściej występujących schorzeń. A mimo to ciągle jest to problem zamiatany pod dywan, wstydliwy. Otóż nie. Tu nie ma się czego wstydzić. Depresję można z powodzeniem leczyć, choć bardziej pasuje mi do niej, jako do choroby przewlekłej, określenie, trzymać w ryzach. Obok farmakoterapii – psychiatrzy nie gryzą – oraz psychoterapii kluczowa jest terapia ruchem.

Sport to zdrowie? W zdrowym ciele zdrowy duch? Tak! Po stokroć tak! Prawie każda osoba, która przyznała się przed znajomymi do chorowania na depresję, usłyszała: wyjdź do ludzi, idź pobiegać! I chociaż wydaje się to być najbardziej absurdalną radą, jaką można dać osobie, której nie chce się żyć, jest to jednocześnie najmądrzejsza rada. Sport jest jedną z najlepszych form terapii. Dlaczego? Wymaga dyscypliny, konsekwencji, a przede wszystkim podnosi poziom tryptofanu (serotoniny), noradrenaliny i obniża poziom kortyzolu. I chociaż na początku jest ciężko wstać z łóżka i zrobić cokolwiek, to uwierzcie, że nic tak nie podnosi jakości życia osobie z depresją jak ruch. Badań na ten temat jest wiele. I w gruncie rzeczy nieważne jest czy wybieramy pływanie, spacery, marsz, bieganie, sporty zespołowe. Każda aktywność ma znaczenie dla naszego mózgu. Ba, niektórzy badacze uważają, że regularne uprawianie sportu wpływa na rozwój nowych połączeń nerwowych.

Światowa Organizacja Zdrowia zachęca do ruchu. Sport jest profilaktyką niezakaźnych chorób przewlekłych, chociażby tych dotyczących układu krążenia. Zaleca się minimum 150 minut/tydzień aktywności o umiarkowanej intensywności, czyli takiej gdzie utrzymujemy tętno na poziomie 60-75% tętna maksymalnego. A to oznacza, że wystarczy 150 minut marszu tygodniowo, żeby czuć się lepiej i być zdrowym.

Przygodę z siłownią zaczęłam na dobre gdzieś latem 2017, przypadało to zresztą na czas zbierania się z naprawdę wielkiego dołu w jakim byłam. To były nieprzyjemne dni. Chyba nigdy wcześniej nie było ze mną tak źle. I mam nadzieję, że nigdy już nie będzie. Pamiętam, że zaczynałam wtedy od tabaty. Kilka prostych ćwiczeń wykonywanych na maksa w ciągu 30 sekund, 10 sekund przerwy i kolejne z czterech czy pięciu ćwiczeń i tak cztery razy. Wydaje się proste i przyjemne? Nie jest. Ten trening hiit, bo tak w zasadzie go można określić – do tabaty było mu daleko – pozwolił mi w szybkim czasie nabrać kondycji i odwagi, żeby wrócić na siłownię. I tak się to właśnie zaczęło… Od wyczołgania się z wielkiej, czarnej dziury. Dla mnie siłownia stała się hobby i odskocznią. Przerzucanie żelastwa pozwala mi uwolnić stres związany z pracą zawodową. To pokonywanie własnych słabości, niedociągnięć, kalectw, pokonywanie barier w głowie jest uzależniające. Teraz nie wyobrażam sobie nie zrobienia treningu, nie wyobrażam sobie zrobić mniej niż 10 tysięcy kroków dziennie. Często te moje treningi są beznadziejne, bo brakuje mi siły i paliwa. Ale niezmiernie dają mi radość, im więcej z siebie wycisnę na treningu tym lepiej się czuje. Im więcej włożę na sztangę tym lepiej! Im bardziej się spocę tym jestem szczęśliwsza.

Mam swoje cele i małe marzenia sportowe. I mam nadzieję, że będę się mogła z nimi kiedyś podzielić. Głównym celem jest przekroczenie bariery 100kg w przysiadzie. Brzmi to abstrakcyjnie, bo aktualnie, jak widać na filmie, siadam ledwo swoją wagę ciała. Do odważnych świat należy! A healthy mind in a healthy body!

przysiad 57,5 kg x 8

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *